Recenzja filmu

La Libertad (2001)
Lisandro Alonso
Omar Didino
Rafael Estrada

Ekstrakt z beznadziei

Debiut reżyserski Lisandro Alonso pokazuje nam to, co znamy świetnie z jego późniejszych filmów, a więc behawioralną, przeprowadzoną na granicy cierpliwości widza, transmisję z Wielkiego Nic
Debiut reżyserski Lisandra Alonsa pokazuje nam to, co znamy świetnie z jego późniejszych filmów, a więc behawioralną, przeprowadzoną na granicy cierpliwości widza, transmisję z Wielkiego Nic naszego życia. Jeżeli widzieliście "Liverpool" czy "Los Muertos", to wiecie co jest grane. U Alonsa nie znajdziecie akcji, wydarzeń, a w pewnym sensie nawet bohatera. Tym ostatnim jest tu zawsze to samo - absurdalny rytuał dnia powszedniego, nic nieznaczące gesty, które nie ułożą się w żadną historię. Obserwowani przez reżysera ludzie są jak robaki, których codzienny trud oglądamy zimnym okiem entomologa. Nie inaczej jest w "La Libertad". Obserwujemy tu życie pewnego drwala, w którym, delikatnie mówiąc, nie dzieje się wiele. Nieruchoma (wzmagająca jeszcze poczucie dystansu) kamera pokazuje nam jego codzienne życie: pracę przy wyrębie lasu, posiłki, kadłubowe życie towarzyskie, sen. Relacjonowane beznamiętnie, bez fabularnego pomysłu, bez początku i puenty. Alonso nazywany jest wielkim behawiorystą współczesnego kina, zgodnie z czym reżyser całkowicie rezygnuje z próby nawiązania jakiejkolwiek psychologicznej relacji z postacią, opisując ją tylko za pomocą prostych gestów, szczątkowych reakcji, przy prawie całkowitym braku dialogu. Interesuje go nuda naszego życia. To co często uznajemy za przykrą konieczność, tu staje się tematem głównym. Nic dziwnego, że to kino maksymalnie nieprzyjemne w odbiorze, funkcjonujące wbrew przyzwyczajeniom widza. Ci, którzy załapią się na jego medytacyjny flow, z pewnością zyskają, dla wielu forma będzie jednak nie do przeskoczenia. Mimo przepastnej i programowej dla Alonsa monotonii jest w  "La Libertad" coś, co szczególnie przykuwa uwagę. To niepokój, jakim podszyta jest owa nuda dnia codziennego, tak jakby banalne życie bezimiennego bohatera, przewidywalność każdej godziny i minuty była warunkowana jakimś kruchym sojuszem z opatrznością. Sojuszem, który może w każdej chwili zostać wypowiedziany. Może to niepokój metafizyczny, może, idąc najbanalniejszym tropem, to zawsze niepewna symbioza człowieka z przyrodą? Kluczy jest kilka, ale niezależnie od interpretacji, to właśnie ten podskórny lęk sprawia, że film budzi jakieś emocje. Niezależnie od tego, nieprzekonani i ci, którzy polegli na poprzednich filmach Portugalczyka, po obejrzeniu "La Libertad" z pewnością się nie nawrócą, za to ci, którzy już nie mogą spać w oczekiwaniu na sekcję konkursową rozpoczynającego się niebawem festiwalu Era Nowe Horyzonty, będą wniebowzięci. Choć, co tu kryć, jest to niebo bezbrzeżnego smutku.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones